który, jako najbardziej doświadczony góral, był przewodnikiem w tej wyprawie. — Oto kubik kamieni, o którym nam mówiono, a tu czerkieska mogiła.
Istotnie na boku czerniała gromada drzew ze strzelistą topolą pośrodku. Ścieżka szła dnem wąwozu, brzegiem ruczaju, przerzucając się wciąż przez jego kręte koryto. Brnęli przez wodę, skacząc po głazach, wystających nad nią. Śpieszyli się, ale noc wyprzedzała ich. Gdy wreszcie wstąpili na pochyłość górską i znaleźli się na małej łączce, już było tam tak ciemno, jak w lesie. Ścieżkę zgubili w plątaninie traw. Zmieszani, zatrzymali się przed gajem olbrzymiego łopucha.
— Księżyc! — rzekł spokojnie Koluś, wskazując na ledwie dostrzegalny cień ich postaci na ziemi.
— Prawda, tylko go jeszcze za mało — rzekł Paweł — więc poczekamy, a ty, Kolusiu, zapal papierosa.
Usiedli na głazie. Księżyc nie śpieszył się wejść ponad szczyty, ale zwolna robiło się coraz widniej. Blask jego, odbijając się od skał, przenikał powietrze. Na ogromnych liściach łopucha wkrótce zaiskrzyły się drobne kropelki rosy, a krawędź urwiska błysnęła i zapaliła się, jak nić srebra. Uciszone zachodem słońca lasy zadźwięczały łagodnie; ozwała się skalna sowa, zabeczały kozice.
— Słyszysz? kozy... — szepnął Koluś, chwytając za broń. — Wiesz co, Pawle, poszukamy ich. Zrzekniemy się na dziś szczytu!
— Nie... w żadnym razie! Co za polowanie po nocy w nieznanej miejscowości? Zresztą chciałbym
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.