Paweł czuł, że miał nerwy, jak struny, napięte. Nie patrzył w przepaść, lecz ciągle ją widział jasną, spokojną, tajemniczą, przemawiającą głosem potoku, ryczącego na jej dnie. Nogi mimowoli uciekały mu w przeciwną stronę, gdzie cierniem porosłe złomy nie mniejszym groziły niebezpieczeństwem. Więc zawracał, ale z takim uczuciem, jakby stąpał po kołyszącej się wstędze. Kilkakrotnie tam, gdzie chciał nogę postawić, błysnęło z pod krzaków zdradzieckie światełko. Omal nie krzyknął, lecz wstyd mu było Kolusia, który szedł naprzód zawsze wesoły i rzeźki.
— Zaraz koniec. Przeszliśmy zręcznie... Mówili, że takich przesmyków będzie kilka — rzekł tenże zachęcająco.
Okrążyli przepaść, za ścieżką wkroczyli znowu w głąb lasu i wydostali się na krawędź tej skały, która im przyświecała wśród drogi.
— A teraz — spytał Paweł — gdzież ścieżka?
— Nie widzisz?... Oto ona! — zaśmiał się Koluś i wskazał bladą smugę, wijącą się wzdłuż błyszczącej ściany wąwozu.
— Jasno! Mamy szczęście!...
— „O północy cichej nocy“ — zanucił półgłosem Paweł. Nagle znikło wszelkie uczucie strachu. Nucąc wesoło, spuszczał się w dół, naśladując ruchy Kolusia, który, obuty w miękkie kaukaskie obuwie, zręcznie stąpał i skakał po nierównościach drogi. Paweł, świeży gość w górach, robił to niezgrabnie: kamienie i ziemia często osypywały się z pod jego stóp i leciały w przepaść. On jednak
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.