cem! A przytym... nie chciałbym zabić człowieka lub krowy...
— Człowieka tutaj!...
Mieli wielką ochotę pokłócić się.
— Pluń! pluń! pluń! a będzie ci lepiej... — zaśpiewał wreszcie Paweł i położył rękę na ramieniu towarzysza.
— Jutro się poprawimy. Kozice przegapiliśmy, to prawda, ale uprosimy Piotra, żeby nas poprowadził na niedźwiedzia. Pamiętam, mówił mi, że gdzieś tam blizko jest ich cała rodzina w jaskini.
Niedaleko miejsca spotkania z niedźwiedziem znajdowała się góra, na której zgubili drogę, więc tu postanowili zanocować. Pod urwiskiem znajdowało się zagłębienie, wysłane warstwą miękkiego piasku i drobnych kamyków, gdzie można było położyć się, nie narażając swych boków. Krzaki łoziny otaczały naturalnym płotem to miejsce, z urwiska żywym dachem spuszczały się nad niemi krzewiny. Nazbierawszy gałęzi i chróstu, rozniecili ogień, a dla rozweselenia chcieli ułożyć duży stos, więc, zostawiwszy dubeltówki, wybrali się na poszukiwanie drew. Koluś wdarł się na górę i wkrótce stamtąd rozległo się jego wesołe wołanie.
— Pawle, chodź tutaj! Znalazłem nieprzebrane kopalnie.
I rzucił z trzaskiem na dół ogromną kłodę drzewa.
— A widzisz, mówiłem ci, że las stąd niedaleko... — rzekł Koluś.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.