Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

stych z hukiem toczyły się wodospady, przelewał się rozszałały wrzątek, kipiały piany i tuman perlistego kurzu, w którym pływały szmaty tęczy tam, gdzie musnęło go słońce. A potok — z pod tęczy, z pod słońca uciekał z rykiem, jękiem, z tętentem, z zaciekłością taką, że drżały w posadach swych urwiska. Niekiedy tworzył baseny turkusowe, przejrzyste, gdzie białość skał i głębia wody łączyły się w cudownych półtonach i gdzie — panowała cisza. I tylko daleko, w głębi huczała kolumna spadającej wody, leciały od niej bryzgi. Potok płynął tu bez szmeru, nieporuszony prądami wód, zasilających jego łożysko; płynął spokojny, odbijając w sobie ze skał zwieszające się dęby i buki, wystające urwiska i pęki promieni słonecznych. A tam dalej znowu nagle, niespodzianie przeginały się wody poza zrąb urwiska i nadmiar ich leciał z wściekłością, z rykiem roztrącał się o skały i białą pokrywał się pianą.
— Ot, gdzie kąpały się niegdyś nimfy i najady! — rzekł Paweł.
— Dobre to, ale znowu nam grozi, że czasu dużo zmarnujemy i na kozy nie zdążymy — rzekł Koluś.
Przyśpieszyli więc kroku i tylko raz jeden zatrzymali się, gdy rozstąpiły się przed niemi góry, a w dali zamajaczyło morze. Pozostawało im jeszcze jedno przejście trudne, strome i ślizkie, a byli bardzo zmęczeni, bo słońce piekło niemiłosiernie; więc przechodząc przez dębowy gaj, zdjęli kapelusze z głów pałających. Dróżkę przecinał maleńki stru-