myczek, ale wody w nim było tak mało, że napić się nie było podobna, aż Koluś odszukał wgłębienie, gdzie zebrało się jej trochę. Nachylił się i chciał zaczerpnąć, ale w tejże chwili cofnął się, wydając okrzyk:
— Patrz, jakie caca!
Na kępie, tuż około wody, w gniazdku z ziół, zwinąwszy się w kłębek, leżała żmija. Noc tu widać spędziła, gdyż krople rosy pokrywały jej grzbiet pręgowany, a łebek wieńczyły ździebełka trawy. Otworzyła paszczę i podniosła się z gniewnym syczeniem. Koluś kolbą dubeltówki odrzucił ją daleko i przypadł chciwie do zdroju. Paweł odwrócił się z obrzydzeniem i czekał na towarzysza.
Z za krzewów widniał już dach domu — cel ich wędrówki. Wszędzie dawały się dostrzegać ślady człowieka. W leszczynie ścieżki rozbiegały się na wszystkie strony, a tam, gdzie z pod głazu wypływało źródełko, ciągnął się szereg dużych, z sobą połączonych koryt z nieciosanych pni dębowych, w których zbierała się jego woda. U koryta stała dziewczyna z wiadrami. Słońce oświecało jej smukłą postać w białej, z ukraińska wyszytej koszuli, w ciemnej bez stanika spódnicy i w górskich trzewikach na bosych nogach. Nabrawszy wody, postawiła obok naczynia na ziemi, poprawiła na plecach nosidła, zahaczyła i podniosła je w górę. W tejsamej chwili od domu nadbiegły dwa żółte psy i, szczekając, rzuciły się w zarośla. Dziewczyna zatrzymała się i popatrzyła ze zdziwieniem za niemi.
Z za krzaków wyszedł Koluś.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.