— Przyszliśmy krótszą drogą... przez szczeliny! A bylibyśmy już wczoraj, gdyby nie wypadek... Najprzód Grzegórz marudził... a w nocy zbłądziliśmy na skałach... Nocleg był boski, ale... bez śniadania!
— Wybornie! Właśnie herbata gotowa... Panno Marjo, może u Pani przyjmiemy gości... w naszym salonie? — zapytał brunet i rzucił lemiesz na ziemię.
„Orle gniazdo“ składało się z dwuch niewielkich szałasów, naprędce z desek skleconych, przykrytych słomą i darnią. Z dachu jednego sterczała rura żelaznego piecyka, a wejście zamykały nizkie drzwi na zardzewiałych zawiasach. Był to właśnie ów „salon“. Drugi szałas nie miał pieca ani drzwi. Przed szałasami tliło się ognisko, pełne popiołu, i stał piec z gliny do pieczenia chleba.
Marja postawiła wiadra i, wyprzedzając gości, weszła do wnętrza. Po chwili i oni poszli za nią. Na dworze pozostał tylko Koluś i jasnowłosy Stefek.
— Czy nowa? — spytał Stefek, biorąc dubeltówkę.
— Tak!... Ta, co niedawno przysłali.
Zaczęli oglądać ją, jak znawcy.
Marja tymczasem pokrajała chleb i nalała herbatę. Paweł uważnie przyglądał się otoczeniu. I na kolonji panowała spartańska prostota obyczajów, ale tu ta prostota graniczyła z nędzą. Było ciemno, wilgotno; powietrze było przesiąknięte zapachem ziemi, zgniłej słomy i ludzkiego potu. Przez szerokie szpary w ścianach i dachu wesoło zaglądało słońce, ale gdy padał deszcz, pewnie lało się do wnętrza i wiatr dął niemiłosiernie. Ściana tuż nad pościelą była dziu-
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.