rawa; a sama pościel, pożal się Boże, składała się z wązkiej ławy, zasłanej skromnie grubą wełnianą kołdrą. Przed ławą stał stół, z gruba ciosany, na słupach, wkopanych w ziemię, w kącie wory z mąką, narzędzia rolnicze i zapas dzikich jabłek i gruszek suszonych. Jedynym upiększeniem było małe lusterko, zawieszone nad posłaniem, półka z książkami i duży bukiet kwiatów alpejskich na stole. Samej gosposi nie brakowało urody, szczególniej teraz, gdy oczy jej stały się prawie czarne od wzruszenia, a ogorzałą twarzyczkę oblał rumieniec. Paweł patrzał na nią, na otoczenie, wzruszał ramionami i żal niewysłowiony ściskał mu serce.
— Zawołaj ich, Piotrze! — zwróciła się do bruneta, gdy wszystko było już gotowe. Dotychczas nie wymówiła słowa, nie spojrzała na Pawła, choć wciąż czuła na sobie jego badawcze spojrzenia. Piotr krzyknął na młodzież. Przy herbacie rozmowa stała się ogólna.
— Spodziewaliśmy się, że zaprowadzicie nas na polowanie; inaczej niewarto było przychodzić!... — dowodził Koluś.
— To trzeba obgadać... Właśnie chcieliśmy skorzystać z chłodu i orać, bo jest wiatr, i lękamy się, że ziemia zaschnie. Deszcz może długo jeszcze nie padać.
— Raz w rok... wówczas, kiedyśmy się nareszcie do was wybrali, wy nam odmawiacie!... Co tu robić, jeśli nie polować?... Przecie dziś święto!
— Na święta jeszcze nie zarobiliśmy — chmurnie zauważył Piotr.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.