cielna posadzka, wyszlifowane przez wodę. Nawet zwalonych kłód drzewa było bardzo mało, choć na stokach rósł taki potężny las — wszystko unosiły nagłe górskie powodzie.
— Co tu bywa za robota na wiosnę — wesoło zawołał Piotr. — W szczelinie pełno ruchu piany i hałasu!
Wązkim przesmykiem dostali się do szerszego wąwozu, zalanego słońcem. Paweł zdumiał się. Przed nim i z przodu i z tyłu piętrzył się szereg olbrzymich stopni kamiennych, zupełnie podobnych do tych, po których widział rano spływające kaskady. Lecz tu było sucho; woda tylko miejscami sączyła się ze szpar.
— Którędy pójdziemy?
— Tędy! — w odpowiedzi wskazał Stefek górę.
Paweł spojrzał zaciekawiony, jak to oni wedrą się na zupełnie prostopadłą ścianę. Zrobili to w sposób bardzo prosty. Piotr zaczął wstępować pierwszy, czepiając się za krawędzie i wysterki — za jego przykładem poszli inni. Czasami zwisali tylko na rękach, to znowu pośpiesznie bokiem przesuwali się po wąziutkich załomach. Ruch, wspólność niebezpieczeństwa, co chwila składane dowody zręczności i odwagi rozpalały im ogień w źrenicach, na twarzy kładły żywe rumieńce. Każdy z nich troskał się więcej o broń, niż o własne nogi; zawieszał ją na piersiach lub przesuwał na plecy w miarę potrzeby, niósł nawet w ręku, byle tylko nie stuknąć lufą o kamień, nie uszkodzić.
Nagle przewodnik znikł im w szparze, wyżłobio-
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.