Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

nej przez wodę na krawędzi urwiska. Paweł zajrzał tam za nim i zobaczył miejsce ciasne, jak studnia, po którym trzeba było wędrować, opierając się kolanami i rękami o przeciwne ściany. W samym wcięciu woda płynęła nikłym strumieniem, boki były wilgotne, omszone, ale innego przejścia nie było. Wody podmyły urwisko, ściany jego pochyliły się naprzód, a po bokach sterczały zupełnie gładkie skały. Nie było więc wyboru. Zresztą nie namyślali się nawet. Wesoło, jak górnicy w szybie, zaczęli się spuszczać, a choć woda moczyła im odzież, zalewała twarz i ręce, gotowi byli żartować i śmiać się. Powstrzymywały ich tylko tajemnicze okrzyki Piotra.
— Ciszej!... Cicho! mówię.
Naraz Piotr zeskoczył i znikł za zrębem.
— Chodźcie-no!... chodźcie!... tylko cicho... — wołał półgłosem, nachyliwszy się nad małym wgłębieniem, gdzie błyszczała woda i żółcił się pasek gliny.
— Patrzcie! były dziś rano!
Wszyscy nachylili się, by lepiej obejrzeć wązki odcisk koziej nóżki.
— Kozice!
— Nie, kozice tędy schodzą... tym „jarekiem“.
Piotr wskazał im dzikie strome wąwozisko, zbiegające pod kątem do głównego przesmyku.
— Chodźmy!... Trzeba miejsce obejrzeć... Tylko nie ważyć mi się stukać!
Trochę dalej „jarek“ rozszerzał się i tworzył kotlinę o prostopadłych ścianach. W ścianie przeciwległej na wysokości dziesięciu sążni widać było