otwór, jak brama wyrzeźbiony przez wody. Biała, poszczerbiona masa wapienia wyginała się, tworząc występ w kształcie balkonu, poza którym w głębi ukazywały się jeszcze dziksze, jeszcze bardziej spiętrzone skały.
— Ach, gdyby tu wyszedł!... Co za strzał!... — błagalnie wyszeptał Koluś.
— Tędy też one chodzą. Zabiłem tu jednego.
— Skaczą?... Z takiej wysokości?...
— O nie! Tu mają swoją drożynę, po której i my pójdziemy.
Piotr wprowadził ich na ścieżkę pod skałą, z którą w porównaniu „zbójnicki szlak“ wydał się Pawłowi torowym gościńcem. Najtrudniejsza jednak była przeprawa w samych już wrotach u węgła skały, który trzeba było objąć rękami i, nie patrząc, przeskoczyć z krawędzi na krawędź.
— Odrazu zrozumiałem szczyty — zaśmiał się Paweł, stanąwszy na przeciwnej stronie. — Ciekawym tylko, jak tu będziemy przechodzili w nocy.
Następne wydrążenie „jareku“ przedstawiało podobną do poprzedniej kotlinę, tylko boki jej nie były już tak strome i nie z jednolitej składały się skały, lecz tworzyły kamienne osypisko. Zamykała ją składka górska, ciemnym wężykiem pnąca się na szczyt, pokryty śniegiem. Gdzie okiem rzucić, głazy szare, czerwone i czarne, mchy, liszaje, nikłe trawy, a ponad tym wszystkim wązki pas ciemnego boru na zrębie; wyżej zaś jeszcze jasne i ciepłe niebiosa.
— Tu siądziemy. Jeżeli się dobrze sprawimy, całe stado do kotliny jak w pułapkę wpadnie.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.