Można ani jednej nie wypuścić... Do wody zbiegają pić po prawej stronie: pamiętajcie, po prawej!... Wieczorem ani słowa wam nie powiem. A teraz marsz do domu!... Tyle tylko mamy czasu, żeby zjeść obiad i wracać!
∗ ∗
∗ |
Nie znaleźli Marji na podwórzu, więc, korzystając z jej nieobecności, pozdejmowali przemoczone kurtki oraz bluzy i porozwieszali, aby wyschły; sami zaś schronili się do wązkiego szałasu i wyciągnęli na ławach. Tylko Paweł pozostał u ogniska.
Ogień ledwie się tlił; w przykrytych skrawkami blachy garnczkach coś syczało i bulgotało z lekka; na popiele znać było ślady lekkich dotknięć, na ścieżce odciski niedużych, bosych nóg. Z gaju dolatywał trzask łamiących się gałęzi i czyjeś wołanie. Paweł wstał i zwolna skierował się w tę stronę. Marja dostrzegła go zdala i co prędzej wypędziła bydło z zarośli. Młody człowiek zatrzymał się. Rozpierzchłe na jego widok krowy zwróciły ku niemu wystraszone łby, źrebię, jak pies idące za dziewczyną, podbiegło i bez ceremonji zaczęło obwąchiwać mu kieszenie i skubać za odzież. Paweł pogładził je machinalnie, nie spuszczając z dziewczyny pytających oczu. Ona przeszła mimo niego, kręcąc w ręku gałązkę.
— Panno Marjo!... Czy pani istotnie nie chce?... Pani nie słucha...
— Owszem, słyszę!... Wróciliście wszyscy?... Czy znaleźliście kozice?... może na niedźwiedzia wybie-