już w kotlinie i, nie tracąc czasu, zaczęli drapać się na skały, aby zająć wyznaczone stanowiska. Paweł został na pierwszym wyłomie, gdzie zioła i krzewy tworzyły naturalną kryjówkę. Siadł na samym brzegu otchłani, na pniu drzewa, zwieszonego nad głębią, skąd wybornie widać było kotlinę i wygodnie strzelać. Inni poszli wyżej i kolejno znikali w szparach lub za głazami. Słońce schowało się za góry; szary zmierzch, podnosząc się z dołu, powoli gasił barwne blaski. Rumieniły się już tylko szczyty urwisk, zwrócone do zorzy. W szczelinie panowała cisza, ale na wyżynach słychać było, jak z każdą chwilą potężniał wicher, jak giął i kołysał drzewami, rosnącemi bliżej szczytów.
Paweł zerwał kwiat tulipanu, co z zasypanej ziemią szczerby wysuwał swój kielich ku niemu, i w zadumie podniósł go do ust. Czuł, że mu w duszy coś drży, coś, skazane rozmysłem na śmierć, umierać nie chce.
Rój żółtych liści przeleciał nad przepaścią i, kołując, znikł w głębi. Nie, on tak nie odejdzie! Jeszcze raz musi zobaczyć jej twarz wzruszoną i drżące usta, dotknąć ręki i zamienić słów kilka wolnych od wszelkiego przymusu... Teraz będzie najlepiej... Nikt nie zauważy, a i ona nie spodziewa się go... Trzeba zejść, nie strąciwszy kamyka, by nie spłoszyć zwierzyny, nie zwrócić uwagi myśliwych... Wiatr mu sprzyjał: huczał coraz głośniej i zrzucał na dół już nie tylko liście, ale i kamienie. Serce biło mu gwałtownie. Pragnienie było tak silne, że zerwało wszelkie tamy — przestał rozważać. Zsunął się na
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.