skie robaczki! I wśród tej wielkiej ciemności zrobiło mu się raźniej. Nie był więc samotny, miał koło siebie stworzenia łagodne i przyjazne. Darł się pod górę przez krzewy, pnie i wykroty, starając się z prostej linji nie zboczyć. Zmęczył się strasznie; pot zalewał mu czoło, nogi odmawiały posłuszeństwa, przysiadł więc na pniu. Ale zerwał się w tej chwili, powstrzymując mimowolny okrzyk radości: był już niedaleko, usłyszał dobrze znane głosy, szczekanie psów. Wahał się jednak, nie był jeszcze pewien: mogło to być skomlenie szakali. Stał więc i czekał z wytężonym słuchem. Głuche, miarowe ujadanie doleciało powtórnie jego uszu... Nie, tak nie skomlą szakale!... A więc nie zbłądził! Zmęczenie uleciało bez śladu... Ruszył raźno przed siebie. Po jakimś czasie światełko osady zamigotało o paręset kroków. Psy ujadały zaciekle. Zawołał na nie, uspokoił i cicho podszedł pod szałas. Przez niedomknięte drzwi zobaczył bukiet kwiatów i lampę zapaloną na stole, a w cieniu na poduszkach — głowę dziewczyny. Trzymała książkę, ale jej nie czytała; oczy utkwione w przestrzeni ścigały inne w myśli powstałe obrazy. Szmer u drzwi zbudził ją z zadumy. Podniosła głowę i usiadła na posłaniu.
— Kto tam? Pan?! Pan?...
— Tak, ja! Pani mię cały czas unikała, ale bądź-co-bądź musi mię pani wysłuchać. Kocham panią i mam mocą tego na to prawo. Zresztą... za dwa dni wyjeżdżam i... już się to nie powtórzy.
Milczała, spuściwszy oczy. Paweł popatrzał na nią i usiadł naprzeciw niej na niziutkim stołeczku.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.