Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oni tu zaraz przyjdą — rzekł głosem osłabłym — a mam tyle do powiedzenia... Ostatni raz... ostatni raz... Zniknie pani... zniknie...
— Dla czego pan odjeżdża? — spytała, podnosząc nań drżące powieki. — Przecież odeszłam, aby nie przeszkadzać...
— Owszem, odjeżdżam dla tego, że odeszłaś... Łudziłem się, że i Ciebie wyrwę stąd, powiodę napowrót w rzucony świat... Duszno mi, ciasno wśród was... Brak mi... litości i ofiary. Bo to, co wy uważacie za ofiarę, to zrzeczenie się wygód, ciężka praca fizyczna, jest niczym dla mnie, jest narkotykiem, którym każdy pijak tłumi swoje sumienie. Już nieraz mówiliśmy o tym z panią...
— I znów odpowiem panu tosamo. Przedewszystkim trzeba poprawę zacząć od siebie, od tego, aby nie żyć z cudzej pracy...
Paweł zmarszczył brwi.
— Wiem, wiem... słyszałem. Ale wy mylicie się, przypuszczając, że teraz, pracując na roli i własnemi rękami dobywając wszystko potrzebne do życia, nie korzystacie z cudzej pracy... Tylko pierwszy człowiek był wolny od tego długu, drugi już korzystał z jego myśli i cierpień... Jesteście kwiatem i owocem warunków, któreście opuścili... Wszystkie nędze i wszystkie wysiłki, któreście zostawili tam, wychowały was... Czy przypuszczacie, że nie każdy pragnie być szlachetnym, czystym, dobrym... O, każdy... upewniam was... Tylko nie każdy może... Wyście odeszli od nich z obrzydzeniem dla tego, że kłamią, że dręczą innych, że są samolubni. A sa