wiatru przyniósł im zdala głosy ludzkie. Psy zaczęły ujadać znowu.
— Idą!... zobaczą nas!...
— Więc cóż? czyż wszyscy nie wiedzą?...
— Nie chcę tego!... Na co?...
Paweł wstał, wziął broń i tyłami wymknął się do lasu. Marja zgasiła lampę. Rozmowa wracających myśliwych stawała się coraz wyraźniejszą:
— Pewnie zziąbł, a nie chcąc popsuć nam polowania, powrócił sam do domu... To w jego stylu...
— Ale jeżeli znajdziemy go w domu, to zwymyślam, jak nieboskie stworzenie!
— Wątpię. U Maryni, widzicie, niema światła; u nas też się nie świeci!
— Może śpi.
— A jeśli go niema, to nie wiem, co będzie!... Czuję trwogę... Nigdy jeszcze nie byłem tak przerażony, jak na widok tej pustej skały...
— Hej!... hop!... hop!... — dało się słyszeć w ciemnościach.
Idący zatrzymali się.
— Słyszycie?... To on!... hop!... hop!... Paweł!... bywaj!...
Stefek i Koluś chcieli biec na spotkanie, ale wstrzymał ich Piotr.
— Stać na miejscu!... Jeszcze go bardziej zmylicie!... Stać i krzyczeć!...
— Hop! hop! Pa-weł!... Tu!... bywaj!...
Zatrzeszczał „chmerecz“ w pobliżu i ciemna barczysta postać wysunęła się na drogę.
— Coś ty narobił!... Wart jesteś kija!
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.