Stefanowi w sionce Buza. – Dziękujemy za przyjęcie... Kiedy pan jeszcze przyjść każe?...
— Spytaj pana Józefa!
∗
∗ ∗ |
— Cóż? byli? – pytał Józef nazajutrz.
— A jakże, byli. Musiałem izbę wietrzyć godzin kilka.
— Nie prosili cię do siebie?
— Nie!
— Bądźmy cierpliwi, zaproszą. Buza mówił mi, że są zachwyceni.
— Sam Buza, zdaje się, najwięcej zachwycony; jadł i pił za trzech.
— A Łopatka?
— Co tam Łopatka!... gdzie wódka, tam Łopatka. Nie ma on pewnie miru.
— Nie trzeba i takiemi gardzić... Oni doskonale przygotowują grunt. Za niemi przyjdą inni. Trzeba cierpliwie czekać... Proszę cię, bądź cierpliwy. Już ja to urządzę. Byłem wczoraj u misjonarza, u ojca Panteleja... Uczę się po czukocku. Potroszę może się da co zrobić. Trzeba poznać ich zwyczaje, zbratać się z niemi, pozyskać ich łaski. Nie żałuj im...
— Ależ nie żałuję, tylko... za długo siedzą.
— Ale i my siedzimy tu... za długo.
Znów minęło dni kilka. Czukcze się nie zjawili.
Stefan, mimo pozorną niechęć i niedowierzanie, był tym trochę zaniepokojony i za każdym drzwi skrzypnięciem oglądał się skwapliwie.