Godzina była późna. Tylko co skończył robotę i, przez oszczędność zdmuchnąwszy świecę, dumał, wypoczywając przy świetle palącego się na kominie ognia. Uwagę jego zajęły niezwykłe dźwięki, dolatujące ze dworu, jakiś szczególny hałas, ruch. Nagle drzwi jego mieszkania, gwałtownie szarpnięte, otworzyły się i równie szybko zamknęły. Ktoś wpadł do izby i, ciężko dysząc, drzwi przytrzymywał, a ktoś inny starał się je otworzyć. Stefan zdziwiony zerwał się i świecę pośpiesznie zapalił. Przy drzwiach stał unurzany w śniegu Czukcza: rękę rzemieniem oplątał, nogę o próg oparł i ciągnął z całych sił ku sobie. Drzwi, targane, chwiały się i drżały. Dziki spojrzał na Stefana, zrobił giest błagalny i pokazał, że nie ma oręża. W sionce rozległo się niecierpliwe tupanie i klątwy, wyrzucane głosem urywanym i chrapliwym, którym towarzyszyły silne uderzenia nogą we drzwi. Stefanowi zdawało się, że głos ten poznaje, że go już słyszał...
— Kto tam? Zaraz przestać dobijać się!... Do kroćset djabłów! — zaklął wzburzony.
Szarpanie ustało. Czas jakiś jeszcze słychać było mamrotanie, ale, gdy w pobliżu rozległy się liczne kroki, nieznajomy wyszedł z sionki. Czukcza rzemień z rąk wypuścił i zwrócił się do Stefana.
— Brat! gem kamakatan — pokazał na siebie — gem noża nie... gem... brat!
Zrobił ruch, jak gdyby padał na ziemię. Oczy mu łagodnie zabłysły, twarz gruba, brzydka, o nozdrzach szerokich i rozdętych, wyrażała wzruszenie i wdzięczność.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.