Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— Był tu wczoraj i pewnie przyjdzie dzisiaj, ale nie wcześniej niż o świcie! Ciekawa rzecz, czy dziki też tu przychodzą?!
Myszkował więc dalej po gaju, czołgając się ze świecą w ręku, aż się przekonał, że prócz niedźwiedzia nikt tu już dawno nie bywał. Wtym zdało mu się, że jakiś krzyk rozległ się w dali; stanął więc i zaczął nasłuchiwać, ale ponieważ głos nie powtórzył się, zdmuchnął świecę i wrócił na stanowisko. Miał dużo czasu przed sobą; wziął więc kamień, przykrył go kapeluszem i podsunął sobie pod głowę; karabin położył obok i przymknął oczy. Zdrzemnął się, ale był to sen czujny myśliwego w lesie, tak czujny, że słyszał, jak rosa sączyła się z liści, jak z drzewa spadały przejrzałe wiśnie. Po jakimś czasie zerwał się i zaczął nasłuchiwać. Słyszał wyraźnie trzask łamanych gałęzi, któremu chwilami towarzyszył łoskot na dół toczących się kamieni. W przerwach dolatywał go lekki, charakterystyczny szelest, coraz bliższy i wyraźniejszy. Nie miał już wątpliwości, że to, co tam w ciemnościach się ruszało i za chwilę miało się znaleźć na strzał od niego — był niedźwiedź. Dziwił go tylko nie zwykły charakter kroków i prowadzenie się zwierza: aleć i niedźwiedzie mogą mieć swoje kaprysy! Odwiódł przeto kurek i czekał cierpliwie. Szelest tymczasem wciąż się zbliżał; zakołysały się nakoniec sąsiednie krzaki i ciemna postać wynurzyła się z głębi, to nachylała się, to podnosiła, ostrożnie posuwając się wzdłuż krawędzi gaju.