czów. Stefan wyszedł na ich spotkanie na schody. Pierwszy wystąpił stary Czukcza, ubrany w kosztowną „dochę“ z czarnych myszy, kunsztownie haftowaną i obszytą bobrami. Szedł, wspierając się z lekka rękoma na barkach synów, którzy pochyleni podtrzymywali nogi jego u kostek i z szacunkiem stawiali je na stopniach schodów; za niemi postępował dziewięcioletni wyrostek z gołą, gładko ostrzyżoną głową, dalej szły dwie osoby małe, ruchliwe i bardzo zabawne. Jedna miała na sobie także „dochę“ z czarnych myszy, ale gorszą; druga nie miała zupełnie zwierzchniej odzieży. Zaszyta w futrzaną, obcisłą, jednolitą powłokę, wyglądała, jak zbiegły z lasu krasnoludek. Po warkoczach, w których brzęczały srebrne ozdoby, po zawiązanych nad czołem jedwabnych malinowych chustkach, Stefan poznał, że to są damy. Obie były utatuowane, starsza miała na czole i policzkach linje błękitne, wężowe, wyszyte jedwabiem, młodsza — głębokie szramy wzdłuż nosa i na podbródku. Postać jej nie pozbawiona była wdzięku; wysmukła, miała ruchy zgrabne, oczy, jak na Czukczankę, dość duże, twarz wyrażała pewne zamyślenie. Ogólne wrażenie psuł lękliwy ruch poza siebie.
— A co, są! — krzyknął, wpadając za gośćmi, Józef. — Przyjmij ich jakkolwiek, a ja zaraz sprowadzę Buzę.
— Anoaj! Anoaj! — witali gospodarzy Czukcze.
Gości przybyło za dużo, żeby wszystkich na ławach pomieścić. Stefan wyciągnął z kąta skóry, rozesłał je na podłodze, a dzicy rozsiedli się na nich
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.