— Wielce szanowny człowiek. Ma niezliczoną liczbę renów. Trzy żony w trzech rozmaitych miejscach... Ma sześciu synów — zachwycał się Buza, zapalając się w miarę, jak znikała wódka i jadło. — Poszczęściło się panom! On panów nagrodzi, uszanuje... Tylko jedźcie do niego. Futer drogich daruje... nawet córkę da każdemu... A ładną ma córkę... widziałem ją w mieście, kiedy przejeżdżali kupą w święto... Bo oni, Otowaki, ludzie zdaleka, więc kupą jeżdżą. On o coś pewnie pana chce prosić, bo pytał, czy pan dobry kowal, czy złożyć może zamorską rozśrubowaną broń. Im zawsze Amerykany rozśrubowane sprzedają bronie, to kurka niema, to cyngla. Więc mu powiedziałem, że pan ma złote palce, że pana nawet sam naczelnik okręgu szanuje. Bardzo słuchał stary. Pewnie zechce co panu podarować. Niech pan bierze, bo z tego wielka bywa obraza.
Stefan pokazał gościom magnes, zegar z kukułką i inne dziwy zamorskie, któremi zwykł był bawić krajowców. Radość dzikich nie miała granic. Szczególnie zajęła ich igła, która biegła za magnesem po gładkim stole, a następnie, przy zmianie bieguna, uciekała pośpiesznie. Wesołość dosięgła zenitu, gdy niespodzianie zagrała nakręcona przez Józefa pozytywka. Nizko zwiesili głowy nad pudełkiem, przykładali do niego uszy, wsuwali nosy, wreszcie zaczęli chrząkać, przytupywać miarowo i w wolnym poruszać się tańcu. Oczy im się śmiały, twarze świeciły od tłuszczu i potu.
— Phi! Uciecha!... Podskocz sobie, Łopatka, co
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.