najzgrabniej! — zachwycał się rozigrany Buza i ciągnął dobrze już podpiłego Czukczę za rękaw.
Wtym drzwi się szeroko otworzyły i na progu stanął Kituwja. Józef podszedł do niego radośnie, ale Czukcza nie ruszył się z miejsca, nie powiedział na powitanie zwykłego „anoaj“, przymknął drzwi za sobą i, oparszy się o framugę, jedną rękę obronnie przed siebie wystawił, drugą na kark założył. Włosy mu się jeżyły z pod rzemiennej opaski, oczy płonęły krwawym, wilczym ogniem.
Na jego widok kółko bawiących się na środku pokoju zamilkło i znieruchomiało; stary popatrzał posępnie na śmiałka, młodzież pochyliła się naprzód, jak do skoku, kobiety szeroko otwarły oczy i usta.
— Czego chcesz? — krzyknął Stefan, występując naprzód. — Wynoś się!...
— Wynoś się, wynoś... kiedy cię nie proszono! — podtrzymał gospodarza Buza, także wysuwając się naprzód. — Niech tylko pan do niego nie podchodzi! Pchnie pana!... Widzi pan: rękę na kark założył... tam ma nóż... Widzę, że ma... po rzemieniu na szyi widzę... Hultaju, to tak?... do miasta z nożem?... nie wiesz, że zabronione?... Powiem naczelnikowi, to cię do końca życia do miasteczka nie puszczą... Zaraz na tundrę cię wyślą. Dawaj nóż.
— Zaraz ci go dam! Niech go weźmie ten pies, którego niby zająca ścigam daremnie po całej ziemi — odpowiedział spokojnie po czukocku Kituwja.
Jeden z młodych Czukczów wysunął się naprzód, ale Józef schwycił go za ramię. Obaj ze Ste-
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.