— Poczuł mię — pomyślał Jurek i podniósł karabin.
Błysnęło, rozległ się strzał, a jednocześnie z nim prawie straszny, przenikający krzyk.
— Boże mój! co to? — wykrzyknął chłopak, zrywając się na równe nogi.
Ani pomyślał o nabiciu broni i jednym skokiem rzucił się w gąszcz. Drżącą ręką zapalił świecę i za pierwszym rzutem oka zobaczył nogi w długich butach, zabłoconych, ale zgrabnych, następnie wynurzyła się z ciemności blada ręka, płócienna bluza i zielona puszka... Kolana się pod Jurkiem ugięły.
— Zabiłem!... na śmierć zabiłem!...
Chciał twarz zobaczyć, więc nachylił się, wziął za rękę i pociągnął; wówczas z okropnym ruchem ciało rozwinęło się i nawznak upadło. Jurek zobaczył jasną brodę i piękną zmartwiałą twarz. Krwi nigdzie nie mógł dostrzec. Dopiero, gdy przykląkł, by posłuchać, czy serce bije, i dłonią oparł się o ziemię, poczuł ciepłe, lepiące się błoto. Rana była w boku i krwawiła się strasznie, ale serce bić nie przestało, a nawet i przytomność wracała: nieznajomy poruszył ustami. Jurek nabrał otuchy. Żwawo rozniecił ogień, z zielonej puszki wyrzucił rośliny i owady i zbiegł z nią na dół po wodę. Gdy wrócił, raniony już nawpół siedział, oparty na ręku, zamglonemi oczyma zapatrzony w ognisko. Uśmiechnął się blado, ujrzawszy go przybywającego z wodą.
— A to mię pan uczęstował... — odezwał się po rosyjsku.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.