— Tu fala bije aż pod wierzch. Wysoko bije... To wszystko są „byki“ — uczył ich Buza.
Istotnie te ostatnie ziemie strażnicze miały w sobie coś hardego, byczego, gdy wznosiły wysoko ciemne łby skalne i bodły błękity. Na noc zatrzymali się u stosu drzewa, namytego przez prądy.
— Wiesz, z każdą przebytą wiorstą większe ogarnia mnie wzruszenie, zabobonna trwoga, że coś przeszkodzi... — mówił Józef do Stefana, gdy spać się kładli.
Ten za bardzo był zmęczony, żeby rozbierać subtelne wrażenia.
Pogoda wciąż sprzyjała. Tylko trzeciego dnia począł dąć lekki, suchy wietrzyk z lądu od południa i zwiewać im z urwisk na głowy pyły śniegowe. Zimno jednak niebardzo dokuczało, gdyż ściana brzegów zakrywała ich od przewiewu powietrza. Kozak wszakże głową kręcił i psy poganiał.
— Niedaleko już, ale śpieszyć się trzeba. Będą tu niezadługo dwa cyple, dwa byki kamienne: Pawal i Peweka; między niemi trzeba przeciąć morze... tam dmie zawsze, czy pogoda, czy niepogoda.
Koło południa stanęli u podnóża Pawalu. Tęga, potworna opoka wysoko podnosiła grzbiet szeroki i daleko wybiegała w morze; ziemia po obu jej stronach gwałtownie uchodziła wtył, jakby w przestrachu... Po drugiej stronie morskiego przesmyku stał równie pokaźny zrąb czarny, zmniejszony odległością.
— Stąd widać obozowisko... stoi na Pewece we wgłębieniu między dwoma garbami... dziwno jednak,
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.