Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla czego pan nie świstał? — gniewnie zapytał Jurek.
Nieznajomy uśmiechnął się znowu.
— Nie przyszło mi do głowy... Z początku krzyczałem, ale potym dałem pokój, gdyż lękałem się, że mię pan weźmie za zbója i ucieknie... Niedobrze mi... wody...
Jurek podtrzymał go, dał się napić i w twarz wodą bryznął.
— Tu... niedaleko — z trudem mówił dalej ranny — moje obozowisko... tam wszystko... Papiery odeślij matce... napisz... tam znajdziesz... Niedobrze... ciemno... a szkoda!...
— Co znowu! Żyć pan będziesz — mówił Jurek, zręcznie obnażając bok, by obejrzeć ranę przy świetle ogniska. — Szkaradna dziura, ale niebezpieczeństwa niema. Kula zsunęła się po żebrach i wyszła... Ma pan jednak szczęście... Bez żartów!... Bo jak się to stać mogło?... Użyłem chyba zleżałego patronu... Tymczasem zakleimy ranę chlebem, a ja zaraz przyniosę z domu nosze... Możeby pan co zjadł?...
Ranny nic nie odpowiedział, tylko oczy przymknął i cicho jęczał. Jurek przerażony szybko urządził mu posłanie z liści i świeżych gałązek; obok posłania postawił puszkę pełną wody; położył chleb, zapałki; na ogień przyrzucił drew; rannego otulił kurtką, którą zdjął z siebie, i prawie nieprzytomny z trwogi puścił się pędem do domu.
Na niebie już świtało. Różowe strzałki zorzy barwiły czuby drzew i szczyty skał. Siwe mgły ko-