mać do rana. A nie puszczajcie narty, zabierze i ją i was purga zabierze... A nie oglądajcie się, broń Boże, za siebie... „Ci“ nie lubią, więc pójdą za wami — dodał znacząco.
Znów wpadli w lodowaty, powietrzny wir. Znów syczące gadziny śnieżycy obwiały im nogi, znów mrowie ognistych igieł kąsać ich zaczęło, a dech zaparła lecąca fala bezbrzeżna. Na domiar wszystkiego złego, razem z wichurą leciał od lądu zmierzch. Zorza czerwona osiadała coraz niżej na skały, coraz wyżej naprzeciw, z nad „wolnego morza“, gdzie jest kraj, „skąd nikt już nie wraca“, wyrastała ciemna chmura. Zmęczone psy biegły niechętnie. Stefan musiał co chwila zrywać się i popędzać je ciężkim, okutym hamulcem. Gdy zabłysły gwiazdy i znikła zorza, wicher, który tylko, zdaje się, czekał sygnału, uderzył z takim impetem, że biedne zwierzęta zapomniały o wszystkim, zawróciły i pobiegły z burzą. Stefan długo orał ostrzem hamulca po śniegu, piersią na niego napierał, zwieszony z narty, kołyszącej się i podskakującej w szybkim biegu. Wreszcie trafił na miększy grunt i nartę wstrzymał. Psy położyły się natychmiast. Nie wypuszczając z rąk rzemienia, podniósł się i spojrzał. Przed niemi stała blada ściana zębatych „torosów“, poza któremi w blasku gwiazd kołysała się chmura „wolnego morza“. Brzegi gdzieś uciekły, dokoła było biało i równo.
— Daleko ulecieliśmy! Józefie, tobie zimno, ty bardzo drżysz. Wstań, może zjesz co?
— Zimno mi. Daleko jeszcze?
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.