dzie... Wszystko jak będzie, tak trzeba. Sembat takie słowo powiedział. Niech śpi! niech ma spokój!... Sembat jeszcze przyjdzie, choć Sembat nie skończył kukurydza — objaśnił na odchodnym, podrzucając na dłoni otrzymane pieniądze.
Po jego odejściu zaszła sprzeczka pomiędzy panią Strasiewiczową a studentem z przyrody.
— Wolno nie ufać temu, kto nie znalazł żebra! — mówiła staruszka.
— Mówiłem, że nie jestem medykiem. Pani myśli, że to łatwo żebro poznać.
Pani Strasiewiczowa odwróciła się majestatycznie.
— Znałam owczarza, u którego leczyli się książęta... Mnie samą opuścili raz lekarze, a wyleczył prosty chłop...
— To niczego nie dowodzi!... Nauka...
— Owszem, dowodzi!... A co do nauki... dość mam nauk po nieboszczyku mężu.
— Ten szarlatan zabije wam chorego! Jakieś średniowieczne zabobony! Radzę stanowczo zimne okłady. Wstyd, żeby w XIX wieku ludzie ucywilizowani wierzyli w gusła... I wy wierzycie, że on „takie słowo“ powiedział?!... — dowodził z oburzeniem student, zwracając się do Szymona.
Szymon go poparł.
— Ty tak zawsze, aby się mnie sprzeciwić — mówiła z gniewem pani Strasiewiczowa. — Możecie mu przykładać, co chcecie, ja umywam ręce... Ale pamiętaj, Szymku, że jak umrze, to będzie twoja wina.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.