— Co to?... Zasnęłam trochę!... więc pan ma matkę!... Słucham, słucham, proszę mówić dalej... Nie przerywać... Co za nieznośne gorąco!... Helu, przynieś mi trochę wody z sokiem! — rzekła pani Strasiewiczowa, ocierając spoconą twarz. — A więc pan... miał... matkę — przeciągała słowa, zbierając na druty pospuszczane oczka pończochy.
— Mam, pani, poprawił ją Wichlicki, ale nie śpieszył się z odpowiedzią, gdyż Heleny nie było w pokoju.
— Lubię pana, gdyż z panem łatwo się zgodzić... Więc cóż?... Miał pan matkę...
W tej chwili dziewczyna ukazała się na progu.
— Miałem matkę — odrzekł Stanisław — ale nie miałem pieniędzy...
— Tak bywa zwykle.
— Musiałem szukać zajęcia... Skończyłem przyrodę...
— Otóż to właśnie! Dla czego nie medycynę?... Ten dudek z przyrody nie umiał nawet znaleźć u pana żebra... A jeszcze kłócił się ze mną...
— Lubiłem naukę. Ale nauka czysta nie ma u nas powodzenia. Jest to dla nas zbytek, na który jesteśmy za ubodzy.
— Wszyscy to mówią, wszyscy... — kiwała głową staruszka.
— Zwróciłem się z moim towarem gdzieindziej... Po wielu staraniach znalazłem ludzi, którzy kazali mi robić odkrycia na polach... pod śniegami, tam, gdzie inni dojść nie chcą lub nie mogą. Przypusz-
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.