Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

będą potrzebowały!“ Co ja łez wylałam! tego ani piórem!... Sam je uczył w niedzielę, bo w powszedni dzień musiały paść bydło, w domu sprzątać, ojcu pomagać. Podczas zimy oddawał ich do miasteczka, do znajomych na naukę, ale sam jechać nie chciał. Myślałam, że mam już tak przyjdzie umrzeć w tej głuszy, ale niespodzianie stało się tak, żeśmy wszystko sprzedać mogli i wyjechali. Po drodze zabraliśmy Helunię. Nie był to jednak koniec naszej niedoli. Pan Bóg widocznie chciał nas jeszcze doświadczyć. Przez wzgląd na dzieci, które uczyć trzeba było, mąż mój zgodził się w mieście zamieszkać... Zaczęły się niepowodzenia. Nieboszczyk zapomniał był wiele z tego, co umiał, a miejsce dostał liche. Przyszły upokorzenia, kłopoty, ciągła niepewność... Mężowi wkońcu wszystko obrzydło, do ziemi tęsknił. Ot, wówczas zaczęły się owe ekonomiczne, a może nawet statystyczne wnioski... Szczerze wyznam, że nie mam w nie wiary... Nie wierzę, żeby człowiek od małpy pochodził... Mąż pisał notatki, które czytywał znajomym... Pokażę je panu, jeśli pan ciekaw, może się na co przydadzą... Ale wracam do rzeczy... Przyszło nam naruszyć nasze oszczędności, aż wkońcu, aby nie zginąć zupełnie, mąż zebrał sił ostatek, spieniężył wszystko, cośmy mieli, i nabył tu kawał lasu od urzędnika, który to kupił za bezcen, ale sam tu nie mieszkał. Przyjechawszy, zastaliśmy głuchą puszczę; musieliśmy mieszkać w szałasie, ale dzieci były już spore, więc z Bożą pomocą daliśmy sobie radę... Teraz niezgorzej nam idzie... Praca nie ciężka, wydatki małe, ciepło: