— Możemy deszczu wkrótce się spodziewać — odezwał się Szymon. — Możeby panny pomogły nam jutro siano zbierać? Czy mama da sobie sama radę z obiadem?
— Ależ dam... a czego zabraknie, to dopełnicie twarogiem ze śmietaną.
W chwilę potym na ganeczku nie było już nikogo. Jurek poszedł ze strzelbą w las obejrzeć „tropy“; Szymon udał się pod orzech, gdzie w lecie sypiał zwykle z bratem. Justyna myła w kuchni naczynia; pani Strasiewiczowa modliła się w swoim pokoju; Stanisław błądził dokoła domu, szukając z kimby pogawędzić. Nagle od źródła doleciała go piosenka:
Zawrócił i pośpiesznie poszedł w tę stronę, ale na brzegu urwiska przystanął. A jeśli znajdzie ich tam dwoje? Zdawało mu się nawet, że słyszy głos męski; cofnął się więc w cień i czekał. Po chwili w półzmroku ukazała się na drożynie samotna postać dziewczyny, z trudnością niosącej pod górę wiadra pełne wody.
— Niech pani pozwoli sobie pomóc.
— Nie trzeba. Niech pan da pokój: dla mnie to nie jest ciężkie, a panu rana się jeszcze otworzy.
— Co tam rana! Pani tak ciężko oddycha.
— Bo pod górę.
— A więc trzeba odpocząć.
— Zaraz odpocznę! Ot, wypoczywam! — zaśmiała się, dobiegając ostatnich kroków.