dalej z tego będzie... Doprawdy, chwilami myślę, że byłoby najlepiej, gdyby wyszła za obcego.
Staruszka zlękła się własnych słów i oczy na syna podniosła. Szymek siedział z pochyloną głową i bębnił palcami po stole; po chwili zerwał się i odszedł w głąb domu. Kobiety spojrzały po sobie: jedna z trwogą, druga ze źle tajonym bólem.
A Stanisław tymczasem doganiał Helenę.
— Pani idzie po jeżyny? A wie pani, że i „łycza“ już miejscami dojrzewa? Chce pani?... ja pokażę...
Dziewczyna z uśmiechem kiwnęła przyzwalająco głową. Poprowadził ją wązką, skalistą szczeliną, zarosłą ciemnym, drobnolistnym gajem bukszpanowym. Dołem, wśród głazów, sączył się maleńki strumyczek. Gęsty bluszcz kędzierzawemi zwojami zwieszał się ze skał i drzew. Z obu stron szczeliny wysoka kolumnada dębów i grabów łączyła się konarami w strzeliste arkady, szara sieć pnączy snuła się po nich, tworząc gęste sklepienia. Było tu mroczno, gorąco i wonno, jak w jaskini z Tysiąca i jednej nocy. Słońce swemi strzałami, niby czerwonemi igłami, przepinało gdzieniegdzie ten mrok i tę zieleń, a ogromne liście olbrzymich paproci kołysały się poważnie nad głowami idących, rzucając im w twarz gorące, duszne tchnienia.
— Jak tu pięknie!... — szepnął Stanisław, w nadziei, że dziewczyna zatrzyma się i pogawędzi z nim chwilkę.
Hela wesołym spojrzeniem ogarnęła szczelinę, ale poszła dalej, ręką odchylając gałęzie po drodze,
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.