ak pan zabawnie wyglądał, siedząc na gałęziach. Tu, na Kaukazie nikt na drzewach nie nocuje: nie potrzeba. Wszyscy kładą się na ziemi. Jurek nigdy nawet ognia nie rozpala i tam śpi, gdzie go noc zaskoczy. Mówi, że tak najlepiej, gdyż zwierza się nie straszy.
— Była pani kiedy w nocy w lesie?
— Ojej! Nieraz!... Dawniej chodziłam z Jurkiem na dziki, a raz nawet poszłam z nim na niedźwiedzia; ale teraz ciocia nie pozwala. Jurek znakomicie strzela, jest ogromnie silny i śmiały. Z nim niema żadnego niebezpieczeństwa... Ja poszłabym z nim na dno piekła. A taki jest zręczny, że po „żeranich“[1] tropach wiesza się i spuszcza w przepaści, gdzie ja patrzeć nawet nie mogę. Czerkiesi mówią o nim: dobry towarzysz — a to u nich największa pochwała. Serce ma on też złote, choć gorączka z niego i mruk. Ogromnie go lubię. On, jak kogo pokocha, to już nigdy, nigdy się nie zmieni. Co pan robi?... Dla czego pan zrywa zielone owoce?... Ten przecie zupełnie zepsuty!...
Spojrzała na Wichlickiego, który, zachmurzony, gwałtownie zrywał owoce i rzucał je do kosza, spoważniała i zamyśliła się; ale po chwili w oczach jej zamigotał błysk filuterny, a twarz rozjaśniła się znowu. Wzrok powędrował gdzieś w przestrzeń na zielone szczyty z tamtej strony przepaści, na turkusowe niebo nad niemi, i uśmiech rozkoszny wygiął jej koralowe usta, zaokrąglił policzki opalone, lecz
- ↑ Antilope subgutturosa.