Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

i — we mgle zginęły. W miarę jak posuwaliśmy się wyżej, mgły te stawały się coraz gęstsze, a takie siwe jak wełna. Kłęby ich wieszały się na drzewach i pływały wśród świerków, wysokich jak wieże. Wilgoć kapała z igieł, jak po deszczu. Gdyśmy zeszli trochę z drogi, by spojrzeć na rumowisko głazów, ogarnęła nas noc szara, takie osamotnienie, jak tu wśród puszczy na Kaukazie. Na samym szczycie mgły nie było. Kościół stał niby na wyspie, obmywany chmurami, a nad nim unosił się szmat błękitu... Ściany odrapane, Chrystus marmurowy pobielony wapnem; tynkowanie jakiegoś żółto-cielistego koloru... Mur otaczający, bramy i klasztor walące się w gruzy... Z okien klasztoru zwieszały się brudne łachmany... Wieża upstrzona niezawsze świątobliwemi napisami w różnych językach... A jednak patrzało się nie bez wrażenia... Czego bo one nie widziały, te mury!... Jakich czasów nie przetrwały!... Bywali tu i Tatarzy, i Litwa, i Szwedzi... A jednak stoją, jak stały, w wieńcu z mgieł... Chwilami wiatr mgły rozrywał; wówczas przez te szczerby, jak przez okna, widzieliśmy daleko płynącą falę niw, ogrodów, wiosek i dworów, świecących się w słońcu... Panno Heleno, gdybym postanowił żyć, jak wy, bez kruszyny grzechu, tobym wolał tam zamieszkać... Przecież my tylko w pokrewnym środowisku możemy oddziaływać głębiej i trwalej... — zakończył, kładąc nacisk na słowa: „w pokrewnym“.
— Pan wie, że nie mamy pieniędzy na powrót — broniła się dziewczyna.