Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

patrywać się „manewrom“ z pewną wesołością. Bolało go tylko zachowanie się Heli, ostrożne, prawie lękliwe.
— A ot, kto tu gospodarzem! — pomyślał sobie.
Zaprzestał zwracać się do Szymona, i podczas poobiedniej herbaty, gdy pani Strasiewiczowa odeszła, zaczął mówić do Heleny, jak gdyby w dalszym ciągu przerwanej w lesie rozmowy. Mówił jej o rozdwojeniu współczesnego człowieka, o pragnieniu osobistego szczęścia, o trudności pogodzenia tego z pracą dla idei, o sztuce życia i wielkich cierpieniach tych, co jej nie posiedli...
— Żeby zrobić choć cokolwiek, potrzebna przedewszystkim niezależność, potrzeba posiadać wiedzę, stanowisko, majątek...
Dziewczyna słuchała go, domyślając się, że mówi o sobie, zgadzała się z nim, gdyż dowodów odeprzeć nie mogła, ale było dla niej coś niemiłego, przykrego w tym rozumowaniu. Wolałaby, żeby Wichlicki tego nie mówił. Nagle do rozmowy wmieszał się milczący dotąd Szymon:
— A głównie, żeby żyć z cudzej pracy! Niech ci, co chcą ludzkość uszlachetniać, przedewszystkim zarobią na swoje utrzymanie. Bo co przyjdzie ludowi, na którego karku siedzą, z ich książek, z ich obrazów, dramatów, których on ani widzi, ani czyta?
Stanisław zbył te słowa milczeniem; chciał dalej mówić, ale Helena, na widok zmienionej twarzy Szymona, już uwagi skupić nie mogła i pod błahym pozorem wstała i wyszła. Mężczyźni zostali na ganku sami. Szymon patrzał brzydko, z pod oka,