Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

rzy. Otworzyła oczy i podniosła się na posłaniu. Na poduszce leżała róża. Nim zrozumiała, co to znaczy, zasłona odchyliła się znowu i nowy kwiat uderzył ją w piersi. Zdziwiona wyskoczyła z łóżka i pobiegła do okna. Odsunęła firankę i wyjrzała. W blasku księżyca ze strzelbą przewieszoną przez ramię stał Wichlicki. Psy łasiły się do niego, a on patrzał w jej okno i trzymał w ręku pęk kwiatów. Helena opuściła zasłonę, zgorszona i rozgniewana.
— Panno Heleno — mówił prawie szeptem — daruj! Jestem szalony i śmieszny, ale muszę pomówić z panią...
Odpowiedziało mu głuche milczenie; zrozumiał, że istotnie zrobił głupstwo, że może coś popsuł i zgniótł, co wymagało wielkiej uwagi i pieczy.
Rozumie się, nie wyjdzie!... Na co on liczył? Dla czego przypuszczał, że go usłucha?... Palił go ból i szarpał dreszcz wewnętrzny. Chciał odejść i nie mógł.
Dziewczyna tymczasem stała w ciemnościach na środku pokoju i przyciskała ręce do falujących piersi. Wyjść, czy nie?...
— Mój Boże, pani się gniewa!... Więc wszystko stracone!... Niech pani wyjdzie, niech mi pozwoli wytłumaczyć się... Niech pani źle o mnie nie myśli...
Wiatr zakołysał muślinową zasłoną, a jemu się wydało, że to dziewczyna dotknęła jej ręką.
— Jutro o świcie jadę — wyrzekł, podchodząc bliżej — konie gotowe, rzeczy spakowane...
— Tak, bez pożegnania! — szepnęła.
— Może nie wrócę... Dla tego przyszedłem. Bła-