Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

gam, niech pani wyjdzie!... Wyprawa spóźniona, a mam dotrzeć do lodowców Risz-tau... Nie... Więc choć rękę daj pani, bym ją ucałował... twarz pokaż!
— Dobrze. Odejdź pan i zaczekaj u bramy... Jurek znalazł pieniądze, więc przyniosę je panu. Będą pewnie potrzebne.
Powiedziała to dość głośno, tak, że on zląkł się, iż pobudzą się wszyscy i ta upragniona chwila zamieni się w nudną gawędę przy szklance herbaty. Odszedł co prędzej, ale myślał, że bramy nie znajdzie, gdyż ziemia kołysała się pod nim, jak woda.
Oparszy się o słup, z rękoma na lufie karabina, stał zwrócony plecami do domu i nie ruszył się, choć słyszał, że idzie, że jest już blizko, aż, otulona ciemnym szalem, zatrzymała się koło niego. Nic nie mówiąc, ruszyli drożyną ku przepaści.
— Pan przyszedł piechotą?
— Piechotą.
— I odważył się pan?
„Niema złej drogi“ — pomyślał, ale nie ośmielił się powiedzieć.
— A gdyby pana znowu...
— O, teraz jużbym świstał!... — roześmiał się.
— Pan wie, że Jurek znalazł pieniądze...
— Tak, pani mówiła. Et, co tam!... Wystarczy mi to, co przysłali!
— Ależ czterysta rubli!... Zupełnie dobre!... Trochę zbutwiały, ale wysuszyliśmy...
— Niech zostaną u pani.
— Więc pan wróci?
— Dla tego właśnie nie chciałem być przed wy-