bom ja chwiejny, bo umysł mój znużony ciągłą wibracją... Szukam oparcia poza rozumowaniem, w uczuciu: pani je ma. Pani czysta...
— Pan chwiejny?... Panu trzeba oparcia?
— Tak, czuję, że pani jest moim dopełnieniem. Kocham panią... Zresztą jedyna to wskazówka dla wszystkich po wszystkie czasy... W tym względzie... Kocham panią... bardzo... Niech pani wybaczy, że to takie niezgrabne, takie szybkie... Niech pani wybaczy, bo doprawdy może zginę...
— Więc to tak niebezpieczne?...
— Zwycięża tylko ten, kto postanawia iść do kresu... Dotychczas nie lękałem się przygód... byłem gotów na wszystko. Gdyż są dwie odwagi... Ja mam zwykłą u nas odwagę ciała; tę drugą odwagę umysłu i serca pragnę zdobyć, i pani mi dopomoże...
— Ale teraz będzie pan ostrożny... Pan teraz nie jeden...
— Nie każ mi pani... nie mów mi pani!
Westchnęła. Siedli na brzegu przepaści. Otaczały ich, jak mury i baszty potężnej twierdzy, ciemne połamane pasma gór. U ich stóp majaczyła przez czarne gałęzie księżycem oświetlona dolina, skąd biły na nich podmuchy, jak dreszcz przejmujące, a wonne jak wschodnie balsamy... Helena odebrała mu rękę, którą zawładnął, całował i do piersi tulił.
— Jaka wilgotna noc! — rzekła ze drżeniem, otulając się w szal.
Odsunęła się od Stanisława i schowała pod suknię małe nóżki w kaukaskich papuciach.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.