Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

czowa puściła rękę Heleny i postawiła na stole wziętą z ganku lampę.
— Powiedz, dziecko, co to znaczy? — spytała, siadając na fotelu i obrzucając wychowankę pełnym troski wejrzeniem. — Za otwarcie i za gorąco bierzesz do serca los tego obcego mężczyzny... Czy było co między wami? Nie mówiłaś mi!... Zaufałam mu... wydawał mi się uczciwy... dużo mówił o szlachetności... I tobie ufałam, że, wychowana w prawidłach cnoty, jako Polka, nie pozwolisz sobie nigdy... Tymczasem... ani piórem opisać... Durzył się w tobie, a ty w nim, rzecz zwykła u młodych, ale teraz zaczynam się lękać, że... skorzystał z naszej łatwowierności... Bóg karze wciąż moją nieoględność!... Strach pomyśleć, że będę miała los twój na sumieniu... jeśli on ciebie zgubił i sam... zginął...
— Nie mów tak, ciociu!... on mój mąż! — wybuchnęła nagle dziewczyna, chyląc się do nóg staruszki.
— Co?... Co takiego?... Co on zrobił?... Mów wszystko! nic nie taj, jak na spowiedzi!...
— Nic nie zrobił!... Mówił... że przyjedzie. Jechać musiał. On biedny, bardzo biedny, stokroć od nas biedniejszy. Ma matkę, która teraz została sama... Ciociu, ja umrę... czuję, że nie przeżyję, jeśli się co stanie... Przysięgłam!...
— Uspokój się: każda z nas tak mówi. Powiedz lepiej, czy on ci co obiecywał... Kiedy widziałaś się z nim? Czy raz tylko?...
— Raz. Przyszedł w nocy przed samym wyjazdem. Mówił, że nie mógł wytrzymać, że bardzo