Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

lena czuła dziwną ulgę i dumę, gdy następnie rozszalałe wody, płytko rozlane i rozbite, pokornie lizały kopyta jej konia; a w dali nowe rosły i zbliżały się fale... Wobec tej nieubłaganej, zimnej potęgi, zielona fala gór, przysłoniona mgłą lekką i aksamitną, wydawała jej się dobrą, nieledwie przyjazną.
Jurek patrzał także na morze, ale jego zajmowały przedewszystkim siwe chmury, przyćmiewające słońce. Wiatr niósł je na góry, więc bał się deszczu. Wkrótce morze pociemniało; na jego powierzchni zakipiała rdzawa piana; przesycone elektrycznością powietrze dusiło podróżnych; stronami deszcz rozwiesił na widnokręgu swoje czarne smugi, a błyskawice coraz przelatywały po niebie. Morze ciemniało i coraz potężniejszym odzywało się rykiem. Wichry, kręcące na nim trąby, wściekle uderzyły o brzeg, obrzuciły jadących piaskiem i kamykami, konie opuściły łby i zaczęły chrapać, zaświstały zręby skał, jęknęły doliny i lasy, zafalowały z łoskotem morza.
Podróżni byli radzi, że, okrążywszy cypel, znaleźli się w dolinie rzeki Czemcziri, do której wpadał Uruch. Kolega z przyrody miał nawet nadzieję, że się przed ulewą schronią pod które drzewo, ale lało już na dobre, drogą płynęły mętne burzliwe strumienie, konie ślizgały się, deszcz zalewał im oczy; las po obu stronach dudnił jak stos pustych beczek, a oni wciąż jechali. Wówczas zrozumiał, że „to nie na żarty“, i stał się niezmiernie wesoły. Nucił, gwizdał, nie chciał włożyć burki, naśladując