żelaziste wściekłe kołtuny, rozczesane na poczwarne zwoje stalowych nici i pianę przez złomy dna i boków. Ryk, świst, wycie — wszystkie głosy szaleństwa, rozpaczy i śmierci składały się na ich piekielny śpiew.
Słychać było, jak w głębi wód toczą się ogromne kamienie, a wszystko w łożysku i obok ruszało się i drżało. Drżenie to odczuwali nawet jeźdźcy: udzielało się im ono przez nogi koni, stąpających jak po szkle po oślizgłych głazach drożyny, wijącej się wzdłuż brzegów. Drożyna wybiegała czasami na sam zrąb, lizany i bity przez fale; wówczas Helena z zabobonną trwogą odwracała oczy, gdyż ogarniało ją nieprzeparte pragnienie spiąć wierzchowca i rzucić się z nim w ten ryczący chaos, w te sploty wężowe. Ale rozumny, górski konik wzmachem głowy wyciągał z jej rąk cugle i szedł, węsząc drogę, baczny i pewien siebie, wśród ostrych płyt i odłamów. A jednak jeździli tędy nawet na kołach! Miejscami mijali leżące pogruchotane osie, ułamki kół; spotkali nawet ciężką skrzypiącą arbę, zaprzężoną w czarne bawoły, oślizgłe od deszczu, jak wodne szczury. Krajowiec w wyrudziałej burce i brudnej baraniej czapce siedział na dyszlu jarzma, prawie na ogonie zwierząt, i poganiał je krótkim, ostrym prętem. W pudle arby leżały worki i siedziały pod ogromnym parasolem otulone w „czadry“ kobiety. Spotkali się na tak wązkim przyczółku skały, że nasi jeźdźcy musieli się cofnąć i zjechać na bok, aby ich przepuścić. Krajowcy wiedzieli widocznie, z kim się spotkali, gdyż woźnica kiwnął
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.