Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/10

Ta strona została przepisana.

na dnie „poszni“ widniały tęgo wyładowane biesagi skórzane, drewniana paka, cechowana znakiem handlowym „Bracia Kałasznikowy“, oraz płaska baryika, w jakiej sybiracy wożą zwykle wódkę.
— Poganiaj, poganiaj, Tadzik, bo nie „pośpiejemy“ do domu przed nocą! — zwrócił się do chłopca po polsku siedzący w „poszniach“ mężczyzna.
Chłopiec poruszył lejcami i machnął knutem nad oszronionym zadem konia. Karosz biegu przyśpieszył. Gwałtowniej zatrzęsła się i zakołysała nad jego kudłatym łbem szeroka „duha“ zielona w czerwone i żółte kwiatki, gęsty obłok pary buchnął z jego rozdętych nozdrzy i opadł niby muślinowy fartuch na rozłożysty krawat rzemiennych uszu chomąta, podtrzymującego hołoble. Włochate nogi, grzechocząc soplami na obmarzłych pęcinach, wylatywały z pod mgły miarowo i raźno.
Marcowe słońce, złocące w górze czuby drzew i błękit nieba, nie sięgało dna wąskiego wyrębu drogi — przykrywał je zimny, stalowy cień. I chociaż w powietrzu czuć było ciepło wiosennych promieni, opływających ziemię, choć na okiściach śniegu, zwieszających się z gałęzi modrzewiów i świerków, skrzyły się już perełki „naledzi“ — śnieg pod płozami sani skrzypiał sucho jak w zimie i twardo jak w zimie stukotały kopyta konia.
Miejscami rozstępowały się szpalery drzew i otwierał się widok na szerokie rozłogi olśniewająco białe, na których archipelagi kępisk, podkreślone sinemi podcieniami, tworzyły dziwaczne wzory, niby wypukłe wykucia ozdobne na srebrnym puklerzu.