Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/12

Ta strona została przepisana.

długo!... Może będzie już podoficerem, kiedy ja zacznę!
— Nie śpiesz się, nie śpiesz!... Nie twoje to wojsko; może, da Bóg, i wcale do niego nie pójdziesz, kosztować będzie, ale może da się zrobić! — wmieszał się ojciec.
— Kiedy jabym chciał... Światabym trochę zobaczył, w wielkiem mieście pomieszkał... Tatusiowi to dobrze, tatuś wszystko widział... a my nic!... — mruczał chłopiec.
— Cicho, cicho, smarkaczu... Do szkół jeszcze chodzić ci trzeba, a ty o wojsku! — gderała matka.
Rozmawiali po rusku, wplatając polskie wyrazy, ale, gdy droga wybiegła z lasu na rozległe orne pola i zaszarzała pośrodku nich, uwieńczona kitami białych dymów, wioska, chłopak machnął „knutem“ i zawołał po polsku:
— Już sioło! Do kogo, tatusiu, zawrócić?
— A do kogóżby innego, jak nie do Wołkowa. Przecież wiesz, że do niego jedziemy!? Po co pytasz?
— Wiem!... — roześmiał się chłopak. — Ale ja tak, tatusiu... od „skuki“...
— Cóż ci się tak „zaskuczyło“ nagle? Jeść ci się pewnie chce?! — roześmiała się kobieta.
Chłopak obrócił ku niej rumianą twarz, z której obsunął się zupełnie zaśnieżony szalik, odsłaniając pełne krwiste usta, rząd białych, błyskających wśród nich zębów, zlekka zadarty nos i duże, szafirowe oczy, ocienione długiemi, białemi od szronu rzęsami.
— „Koniecznie“, że się chce!... — Przecie blisko południe!