Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/13

Ta strona została przepisana.

— Zaraz, zaraz!... Będziemy jedli, synku. Tylko się aby u Wołkowych zaraz o jedzenie nie upominaj. Sami dadzą, miej cierpliwość!...
— Cobym się miał upominać?! Mamusia myśli, że ja wcale nie mam wstydu!...
— Tego nie myślę, ale wiem, że masz piętnaście lat, więc głuptas jesteś!...
Chłopak ujął mocniej lejce i podciął konia batem, chcąc „z szykiem“ wjechać do wioski.
Tłusty konik już z własnej ochoty przyśpieszył kroku, poczuwszy stajnię. Uderzony batem, zerwał się w galop, lecz młody woźnica umiejętnie go ściągnął i w kłusie utrzymał.
Na dźwięk brzękadeł i tupot kopyt, tu i ówdzie, za zbielałemi od zamrozu szybami, mignęły czerwone twarze, a z drzwi i furt wysunęły się figury dzieci w kożuchach, świtach i czapach futrzanych, albo z głowy przetowłosemi i ciałami ledwie w pośpiechu przyodzianemi.
Sanie zawróciły nagle z impetem i zatrzymały się tuż, tuż przed zamkniętą bramą dostatniej zagrody, otoczonej wysokim parkanem.
W zagrodzie zauważono już przybyłych. Stuknęły drzwi w głębi podwórza, zaskrzypiał śnieg pod ciężkiemi krokami, poczem brama, odemknięta z ciężkiej zawory, cicho odpłynęła wtył. U słupa wierzei stanął tęgi, barczysty chłop, brodaty, kędzierzawy, czarny i smagły na twarzy, jak cygan, w czerwonej, kanausowej koszuli, wypuszczonej na wierzch fałdzistych welwetowych spodni. Uśmiechał się, szczerząc zęby,