Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/16

Ta strona została przepisana.

— Dziękujemy wam, Teklo Siemionówno, i wam, Tytusie Filipowiczu, za pamięć! Mamy się jako tako. A wy jak się macie? Jak zdrowie wasze!...
— Nasze zdrowie — ot, tak sobie. Ani dobrze, ani źle. Dziękujemy!... Rozbierajcie się, siadajcie!... Bądźcie gośćmi. Myślę przecież, że zanocujecie!...
— Ależ rozumie się! — piszczała Tekla Siemionówna.
— Nie możemy, nie możemy!... Mam pomół jutro!... Obiecali przyjechać ze zbożem z Urwańska... Roboty huk!... A syna mi wzięli do wojska, pomocy nie mam!... — bronił się pan Wojciech.
— Ach, tak!... Wzięli syna! — westchnąła Tekla Siemionówna... U nas też wzięli starszego!...
Pani Barbara milczała, rozwiązując chustkę z głowy i wszyscy na chwilę umilkli.
Dopiero wejście Borji z biesagami oraz Tadzika z beczułeczką wódki, wznowiło ożywienie.
— Ale na kolację przecież zostaniecie!... — prosił gospodarz, rzucając bystre spojrzenie na miły trunek i łykając nieznacznie ślinkę.
— I to pewnie nie!... Droga daleka, a jutro rano wstać trzeba!...
— A no, zobaczymy, co będzie! Nie puścimy was tak łatwo!... Tyle czasu nie zaglądaliście do nas, teraz kara was musi dotknąć!... — śmiał się gospodarz.
— Jaka kara, nie grzeszcie, Tytusie Filipowiczu, posiedzieć w cieple i wygodzie, pogadać serdecznie z dobrymi ludźmi!... Cóż to za kara?... — przekładał poważnie pan Wojciech.