Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/17

Ta strona została przepisana.

— Dajcie szmaty!... Zaniosę, żeby obeschły, do kuchni! — nastawała Tekla Siemionówna, odbierając od gości chusty, szaliki, rękawice, szuby.
— Nie trudźcie się! Tadzik, pomóż!... wolała na syna pani Wojciechowa.
— Poco Tadzik? Bierz, Borja, powieś przed kominem. — A Marfutce powiedz, żeby zaraz nastawiła samowar i wzięła się żywo do placuszków...
— Poco tyle kłopotu, tyle zachodu?... Poprostu dajcie, co jest pod ręką...
— Jakże można?... oburzała się gospodyni. — A może pójdziecie do mnie trochę, babskich skarg posłuchać?... — pytała, biorąc pod łokieć panią Wojciechową i skierowując grzecznie w stronę drzwi na prawo.
Chłopcy z naręczami ubrania zniknęli we drzwiach na korytarz i wkrótce z tamtej strony dolatywać zaczęły stłumione dźwięki szczebiotliwej dziewczęcej i chłopięcej rozmowy. W świetlicy został gospodarz z panem Wojciechem.
Usiedli za stołem: gość pod,,ikoną“, gospodarz pod oknem i zaczęli cichą rozmowę.
— No, jakże?
— A tak!... Siana brak. Bydło będzie tanie... Możnaby sporo zarobić... Ale cóż: towaru niema. Przywieźliście co?...
— Trochę może się znajdzie. A jakie ceny?...
— Ceny rozmaite. Najwięcej podskoczyły ceny herbaty, cukru, tytoniu... Jak zawsze ku wiośnie... Chociaż i łokciowy towar jest poszukiwany... Czy przywieźliście choć trochę?