Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/19

Ta strona została przepisana.

jąc się wpół pasa. Tekla Siemionówna postawiła obok flaszki dwie srebrne czarki.
Picie herbaty zaczęło się od wódki, której kieliszek każdy z obecnych musiał wychylić. Nawet zawołana z kuchni Marfutka wypiła go i zaraz uciekła, ocierając usta wstydliwie rękawem „sarafanu“.
Rozmowa przeszła na sprawy gospodarcze, na plotki sąsiedzkie, ożywiała się w miarę, jak ubywało w butelce. Oczy gospodarza lśniły rozkosznie, na żółtej twarzy jego małżonki wystąpiły rumieńce.
Wkrótce gospodarz zniżył głos, przechylił się w stronę pana Wojciecha i jął szeptać, zionąc zapachem wódki:
— A co do interesu, to tak się sprawa przedstawia...
Przygasły samowar cicho syczał. Z alkierza, dokąd znowu odeszły kobiety, dobiegał trzask rozgryzanych orzeszków cedrowych, przerywany wykrzyknikami, półsłówkami i piskliwym śmiechem Tekli Siemionówny. Z poza zamkniętych drzwi do kuchni coraz to dobiegała wrzawa młodocianych, wesołych głosów.
Pan Wojciech włożył na nos okulary w mosiężnej oprawie i śledził w wyjętym z biesag kajecie kolumny cyfr, posuwając po nich palec w miarę, jak gospodarz mówił mu i mówił:
— Radbym z duszy, serca, Bóg świadkiem!... Ale co ja mogę, kiedy nie płacą. Co zapłacili, oddam, a co nie, musicie już pofolgować do przyszłego półrocza... Mało tej gotówki będzie, bo będę musiał znowu im dać, zawierzyć, bo inaczej pójdą do Piętrowa, a wtedy