Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/20

Ta strona została przepisana.

nigdy mi już nie oddadzą... Co weźmiesz z gołego? Chałupy mu przecież nie opiszę za herbaciane długi...
— Ale tak to można... zupełnie zginąć, zaplątać się do ostatka... Musi być granica!... Wybyście na nich napierali!...
— Ja też napieram!... Jak się dowiedzą, że znowu mam towar i przyjdą, to zanim dostaną nowy, muszą część długu zapłacić!... I tak idzie wokoło!... Więc ja mówię tak: Teodorowi dać za io rubli, ale niech dawnych 15 spłaci, Markowi...
Wyliczał cały szereg nazwisk i wymieniał cyfry, które pan Wojciech starannie wpisywał w kajecie wielkim ołówkiem.
Gospodarz tak się zapalił, że nawet pić przestał.
Marfutka zabrała samowar, sprzątnęła ze stołu, zostawiając na nim tylko butelkę, czarki i talerz z pokrojoną i oparzoną wodą wrzącą, rybą soloną, — ulubioną sybirską przekąską. Zagłębieni w rachunkach mężczyźni, kurzyli niemiłosiernie fajki. Kłęby niebieskawego dymu wypełniły izbę, w której już nie było tak jasno jak przedtem, gdyż promienie słoneczne, bijąc dotąd wprost w okna, teraz ślizgały się już zukosa po ścianach.
Wreszcie obrachunek był skończony. Wołkow nalał drżącą ręką dwie czarki i wytarł spocone czoło rękawem koszuli...
— No, zgrzałem się, spociłem! Tęgo liczycie, Wojciechu Tomaszewiczu — dodał z niespokojnym błyskiem w oczach. — Należy nam się teraz pokrzepienie!... Siulim!...