Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/23

Ta strona została przepisana.

Kobiety wzdychały, wspominały synów i skarżyły się, że dawno nie mają od nich listów i wiadomości. Pan Wojciech kiwał głową:
— Powiadają wojna!...
— Jaka tam wojna!? Czy to dawno, jak pobili nas Japończyki?... Jeszcze dziś czujemy... Taką nam dali łaźnię, uch! Sam uciekałem z pod Mukdenu, rad, że z duszą uchodzę... Wszystkom wtedy rzucił: karabin, tornister, nawet kożuch, choć zima była!... opowiadał z ożywieniem gospodarz.
— Teraz państwa europejskie... Teraz będzie gorzej...!
— Co gorzej, to nie!... Nie mówcie!... Kto nam tam grozi... Austrjak!? Co?... To on się tam nie odważy... a nikt mu nie pomoże, bo za nami Francja...
— Eh! — westchnął pan Wojciech. — Bóg raczy wiedzieć, co będzie, tylko szkoda mi chłopca... I właśnie, kiedy zarobki takie się zaczęły, dostawy rządowe... nie mam pomocy... I nawet nie wiem, skąd wziąć, bo to, jak wiecie, Tytusie Filipowiczu, mieszkamy za miastem na „zaimce“ w osamotnieniu... Byle kogo brać nie można.
— To prawda. Ale choć i we wsi niektóry mieszka, musi się wystrzegać. Dwa lata temu, pamiętacie, „warnaki“ wyrżnęły tutaj w siole rodzinę Charatynowych, „zsylny“ ich naprowadził, drzwi w nocy otworzył... Teraz to się dopiero wydało, w innej sprawie go wzięli, więc się przyznał, żeby zwlec...
— Dawniej to choć można było politycznych wynająć, ale teraz i wśród politycznych są rozmaici...