Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/30

Ta strona została przepisana.

to mu nawet wody niema kto podać, bo Marfutki nie puszczają, a Borja wciąż w gospodarstwie zajęty... W taki sposób każdyby zmarł... Szkoda tylko, żeśmy książki nie wzięli, tobyśmy się choć coś dowiedzieli, a Wołkowy spalą ją na papierosy... Czytać ani be, ani me!... — gorączkował się Tadzik.
— To prawda, szkoda żeśmy książki nie wzięli!... Ciekawa!... Instrukcje podobne do naszych z sześćdziesiątego trzeciego... A rok 1912 wydrukowany jak wół. I skąd się to wzięło?... — mruczał pan Wojciech.
Pani Wojciechowa wciąż milczała, zapatrzona w dalekie, błyskające nad lasem gwiazdy.
— Co stara? A może się wrócić po tę książkę?... — spytał pan Wojciech wręcz żonę.
— Już jeżeli się wracać, to zabrać i chłopca!... Pomyślałam to sobie, gdym go tam zobaczyła!... Taki podobny do naszego... I kto wie, czy i on nie będzie się tak gdzie na wojaczce chory, bez dozoru, bez pieszczoty poniewierał, jak ten oto żołnierzyk...
— Jaki on żołnierz, on wygnaniec!... Kto go wie, kim jest?... — obruszył się pan Wojciech.
— Ależ, tatusiu, Marfutka mówiła, że żołnierz, że napewno żołnierz, tak się zgrabnie rusza... I codzień w tej książce czytał, a potem zwroty robił...
— Więc właśnie, głupcze, żołnierz nie jest, boby umiał! — krzyknął pan Wojciech... — A zresztą, jakbyśmy go wzięli w takie zimno, jeszczeby nam w drodze zećwierknął?!...
— Kożuch, widziałam, że ma!... Otulilibyśmy go, podesłali siano... położyli na dnie „poszni“. Tu