Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/31

Ta strona została przepisana.

zemrze napewno! A tak, możebyśmy go ocalili! — zauważyła pani Wojciechowa.
— Derką z moich nóg możnaby go przykryć, mnie ciepło! — dodał Tadzik. — Zgódź się, tatusiu... Matko, proś ojca!... Jak to będzie wesoło mieć w domu polskiego żołnierza!... Przecież, tatusiu, tyle o nich opowiadałeś!...
— Prawda, Wojciechu, wracajmy!... Gdyby zmarł, tak rzucony przez nas, nigdyby mnie jego wejrzenie nie opuściło... Grzech wielki miałabym na duszy!... Przecież to nasz! Pamiętasz, jakeśmy to tu przyszli?!... Czy nie tak samo z nami nieraz bywało?!..
— W drodze zemrze!
— To pochowamy!... Cóż, wola boska!... Aleśmy go zawsze, jak psa pod cudzym płotem nie zostawili!... Więc zawracamy!... Co, stary?! Bóg świadkiem, dobrze mówię; i naszemu Kaziowi może za to w potrzebie ludzie odpłacą!
— Ano zawracajcie, jeżeli tak; tylko mówię, że w drodze zemrze i niepotrzebny będziem mieli kłopot!...

Tadzik nie dosłuchał nawet końca ojcowskiego przemówienia i konia zatrzymał, a gdy ten opornie się zachowywał wobec nawrotu, i próbował nawet stawać dęba, zeskoczył z kozła, wziął konia za uzdę i, brodząc w głębokim śniegu po nieujeżdżonej stroń?? drogi, zawrócił sanie zpowrotem do Gołodajewki.