Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/34

Ta strona została przepisana.

pobliskich własnych polach, to po obcych dalach i rozłogach. W ręku trzymał rozłożony „Regulamin Musztry“, ale go nie czytał.
Pani Wojciechowa umieściła przed nim nieduży stolik, nakryła go niebieską serwetą, postawiła na nim filiżanki, talerz z placuszkami i bułkami, cukiernicę, kubek z mlekiem, wreszcie przyniosła błyszczący jak złoto, omglony parą i warczący jak złe szczenię samowar.
Pan Wojciech zdawał się tego nie widzieć, wciąż wodząc w zadumie wzrokiem po okolicy. Wtem za rzeką huknęły jeden za drugim dwa strzały, a wkrótce potem znowu dwa strzały.
— Chłopcy!... — szepnęła pani Wojciechowa, spoglądając w tamtą stronę.
— Psują proch!... A niech tam, niech się zabawią!... — mruknął Wojciech.
— Zdaje mi się tylko, że przeszli na tamtą stronę, na tamten brzeg... To niedobrze!... Prosiłam, żeby nie chodzili!... Lód już zmurszały, może ruszyć lada chwila... Co wtedy?!...
— Niema obawy, jeszcze postoi!... Zresztą Tadeusz powinien wiedzieć, czy można, czy nie?!... Nie pierwszy raz!...
— Co on wie, nic nie wie, taki „zerwigłowa“. Jak tylko poczuje awanturę, gotów lecieć... Już go świerzbi!... Więcej ja ufam Józkowi... On i posłuszniejszy, i o wiele „serjoźniejszy!“...
— Zapewne, że lepiej, kiedy są we dwóch!
— A widzisz!... Niedobrze się stało, żeśmy go wzięli?... I pomoc w domu, i „po polski“ wciąż między